– Zagrzejcie obiad matko – rzekła spokojnie lecz dobitnie,
Wąsalowa ze zdziwieniem spojrzała na córkę, rozpaliła bez słowa ogień i postawiła garnki z jedzeniem
– Mogłabyś się przebrać i nastrugać pyrek – powiedziała po chwili. Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Posiedziała jeszcze chwilę, następnie wstała, poszła zdjąć chustę lecz wróciła w niedzielnej sukni.
– Jutro będziemy kosić – rzuciła przez ramię
– Jak to jutro? Przecież nic nie przygotowane, nie damy rady – odezwał się ojciec
– Ja tu teraz jestem panią i ojciec nie ma nic do gadania – odpowiedziała
Maciej w pierwszej chwili oniemiał. Jednak zebrawszy się w sobie powiedział spokojnie
-To Ty rodzonego ojca nie szanujesz i słuchać nie chcesz?
– Ja tu teraz nie mam nic do słuchania. Jak pójdziecie na starość do szopy to mnie jeszcze o łaskę prosić będziecie.
Maciej ze złością grzmotnął pięścią w stół.
– Zamknij gębę dziewucho, bo cię spiorę!
– O patrzcie będzie mi tu groził! Panią teraz jestem na gospodarstwie i nikt nie ma tu nic do gadania.
Matka widząc że ojciec jest gotów wprowadzić swoje słowa w czyn zaczęła go powstrzymywać i uspokajać.
– Ja wam jeszcze pokażę moje tu panowanie – ciągnęła pewna siebie Maryna- jeszcze mi tu pod próg skomleć przyjdziecie.
Na takich scenach mijały dni i tygodnie. Zbliżała się jesień, Maciejowa ciężko harowała od świtu do nocy. Zmęczona ciężką pracą nagle się postarzała i zmieniła do niepoznania. Maryna w niczym nawet nie kiwnęła palcem, ani w domu, ani w obejściu. Tylko z Zośką, córką chrzestnej szyły wyprawę ślubną i wesoło przy tym chichotały. Któregoś dnia Maryna wyczekując nadejścia Zośki wyglądała prez okno na podwórze. Stara matka niosła właśnie karmę dla świń. Potknęła się o kamień i przewracając się wszystko wylała. – Nie możecie uważać jak idziecie- krzyknęła przez okno Maryna
– Kamień się obluzował i potknęłam się
– Nie gadajcie mi tu! Jadłem rzucacie po ziemi jakby to wasze było. Zaraz mi to pozbierajcie
Wesele miało być wyprawione niezwykle hucznie, zaraz po Trzech Królach. Maryna już wcześniej chciała pozbyć się rodziców z domu. Zdecydowała, że zaraz po jej ślubie opuszcza dom i przeniosą się do szopy nad jezioro, gdzie mieszkała babcia Wąsalowa. Gdy rodzice prosili ją by nie wyganiała ich zimą w mróz, że są gotowi są zamieszkać nawet w komórce, Maryna powiedziałą hardo:
– A swoją matkę toście ojciec nie wygnali na mróz do szopy? Teraz wy tam pójdziecie
– co będziemy tam jeść? Przeciez pracowaliśmy na swoje utrzymanie ciężko cały czas
– Jeżeli o to idzie to możecie co dzień przychodzić do kuchni – jeżeli starczy dla inwentarza to i dla was będzie. – Ale jak mamy tam zamieszkać skoro w szopie mieszka babcia, będzie nas za ciasno, wszyscy się zmieścimy
– Dużo mi tu nie gadajcie tylko pakujcie rzeczy i wynoście się do szopy.
– Z babcią to już ja sama załatwię
Zaraz też owinęła się w ciepłą chustę i poszła na dół nad jeziorom, do szopy. Nie bardzo mogła pojąć staruszka o co chodzi wnuczce, gdy ta bez słowa zaczęła wyrzucać jej łachy na śnieg. Rozpacz ją ogarnęła, że musi opuścić to nędzne schronienie. Nie wiedziała gdzie się teraz zimą podzieje. Jedynie wychodzony kot – jakby rozumiejąc wszystko – nie mogąc patrzeć na bezlitosne traktowanie staruszki, skoczył nagle z belki na Marynę i prychając jął ją drapać. Z okrzykiem przerażenia dziewczyna cofnęła się i ze złością zatrzasnęła drzwi pustej szopy i spiesznie wróciła do ciepłej izby. Wszystko to odbyło się w przeddzień ślubu.