Moim ukochanym polskim, podlaskim daniem, są kartacze. Danie dla mnie magiczne… A właściwie jedno z wielu magicznych. Kartacze robi dość często moja mama. Kiedy mieszkałam w domu rodzinnym, były dla mnie po prostu jednym ze smacznych, domowych dań, nic więcej. Nie przypuszczałam, że staną się dla mnie niedługo symbolem, tęsknotą, wspomnieniem…

Pierwszy raz odkryłam, że są one daniem regionalnym, kiedy poszłam do liceum w Supraślu. To mała mieścinka niedaleko mojego miasta rodzinnego – Białegostoku. Przyjeżdża tam wielu turystów ze względu na walory przyrodnicze, spokój, malowniczośc, ale także na monastyr i słynne muzeum ikon. Zdarzało się, że i po gmachu mojego liceum, po pałacu Bucholtzów, spacerowały wycieczki zaglądając mi przez ramię na moją pracę 😉

W Supaślu jest wiele  małych knajpek serwujących kuchnię regionalną. Tam zobaczyłąm, że szczycą się kartaczami. Zdziwiłam się, że cóż tam takiego do szczycenia się… smaczne, owszem, ale żeby się na tym promować?

Po liceum wyjechałam na studia do innego województwa, zaczęłam pracę, żeby się jakoś utrzymać. Będąc na nogach po 13-14 godzin dziennie, wolne dni przeznaczałam na naukę lub po prostu wypoczynek. Do domu miałam około 500 km, ukochane Podlasie odwiedzałam tylko na święta. I to nie zawsze… Zaczęłam ogromnie tęsknić za domem. Za mamą, która zawsze była w domu, czekała na mnie z obiadem, aż wrócę ze szkoły… Czekała oczywiście z kartaczami.

Kiedyś rozmawiając z koleżankami o tym, co byśmy zjadły, wspomniałam o kartaczach. Okazało się, że naprawdę poza Podlasiem, nie zna sie tego dania. A jest takie tanie i sycące! Spróbowałam zrobić raz sama kartacze. Były dobre, koleżanki się zachwyciły… Ale ja jakoś nie. Te moje kartacze nie pachniały domem. Nie lepiły ich mamine ręce. To nie tata polewał je skwarkami, ze swoim żartobliwym pytaniem czy oby od tego nie utyję w uszach (jestem typem chudzielca).

Teraz, po studiach, pracuję jeszcze dalej od domu. Odwiedzam rodzinne strony raz w roku na kilka dni. Do dziś mama szykuje mi na powitanie kartacze. A ja sama ich nie robię, nie chcę żeby straciły choć odrobinę ze swojej magii wspomnień dni, kiedy byłam beztroska, bez zmartwień o przyszłość, kiedy zawsze była obok mama, która poratuje z każdej opresji i kiedy był w domu tata, który nic nigdy nie mówił, tylko przytulał, żebym mogła się schować od świata…

.

Składniki 

  • 2kg ziemniaków
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 2 cebule
  • jajko
  • sól, pieprz
  • ok 500g mięsa (najlepiej wołowe, ale mama często miesza wieprzowinę z wołowiną)
  • ok 200 g boczku
  • majeranek, lubczyk

 .

Sposób przygotowania 

Kilogram ziemniaków gotujemy w mundurkach, obieramy, studzimy. Drugą połowę obieramy i ścieramy na tarce do ziemniaków, razem z cebulą. Mama używa maszynki elektrycznej do ziemniaków, jest szybciej i lżej. Duże sitko wykładamy gazą i wkłądamy tam masę z surowych ziemniaków, aż odcieknie – ma być w miarę sucha. Ugotowane ziemniaki przepuszczamy przez praskę, mieszamy z surowymi, dodajemy jajko, mąkę ziemniaczaną, sól, pieprz i wyrabiamy masę.

Drugą cebulę kroimy w kostkę i szklimy na patelni. Mięso i boczek siekamy w drobniuteńką kostkę (Mama ma cierpliwość, mi się nie chciało tak drobno siekać i je zmieliłam, może to dlatego nie było domowej magii…?), mieszamy z majerankiem, lubczykiem,  pieprzem i solą. Odrywamy kawałki masy ziemniaczanej, nadziewamy mięsem, sklejamy. Tu można zamrozić kartacze, a jeżeli jemy od razu, to gotujemy je w osolonej wodzie przez kwadrans od ich wypłynięcia (razem około 30-35minut).

.

Mam nadzieję, że zasmakują Państwo w Podlasiu!

Justyna Bańkowska

Komentarze