O tym co jadał Marszałek Piłsudski, jak traktował alkohol i wreszcie jakim był człowiekiem i co możemy się od niego nauczyć opowiada Piotr Gajdziński, autor książki „Sztuka przywództwa. Piłsudski”
.
Czy Marszałek dobrze się odżywiał i prowadził zdrowy tryb życia?
– Nie, absolutnie nie. Według dzisiejszych standardów Józef Piłsudski prowadził tragicznie niezdrowy styl życia. Jadał mało, a co gorsza bardzo nieregularnie, pij bardzo mocną herbatę, lubił tłuste wschodnie potrawy. Wcale się zresztą zdrowym trybem życia nie przejmował, to był człowiek bardzo skoncentrowany nie na sobie, ale na służbie publicznej. Zresztą czy rewolucjoniści mogą prowadzić zdrowy tryb życia? Ich codzienność była utkana z więzień, zsyłek na Syberię, ucieczek, ukrywania się. To było życie w nieustannym stresie. Od razu uprzedzę pytanie. Nie prowadził też zdrowego trybu życia, gdy objął władzę. Zajmował się Polską, a nie swoją wątrobą, sercem i żołądkiem. Do tego dużo palił, specjalnie dla niego przygotowywane papierosy „marszałkowskie”, podobno bardzo mocne. Choć inne źródła mówią, że dbając o jego zdrowie kazano te papierosy robić z niewielką ilością nikotyny.
Piłsudski zawsze żył bardzo skromnie. Kiedyś, podczas pobytu w Zakopanem, do rudery którą zajmował, zajrzał Stefan Żeromski, którego przyszły Naczelnik Państwa podjął podczas układania pasjansa w samych tylko kalesonach, bo spodnie zostawił u krawca, a po prostu nie dysponował drugą parą. W tych właśnie okolicznościach Żeromski usłyszał, że jeśli układany przez Piłsudskiego pasjans wyjdzie, to w przyszłości (Piłsudski przyp.red) zostanie dyktatorem Polski. Człowiek w kalesonach mówi, że zostanie dyktatorem państwa, którego od ponad stu lat nie ma! Oto co zajmowało Piłsudskiego!
Jeszcze w Legionach żył życiem swoich żołnierzy. Ubrany w zwykłą, szarą strzelecką kurtkę pozbawioną przysługujących mu dystynkcji brygadiera, mieszkał w identycznych jak jego żołnierze warunkach. Jeden z towarzyszy walki zanotował: „Widzieliśmy Komendanta jak w swojej ziemiance w lasku naszym żył tym samym życiem co każdy z nas żołnierzy. Ta sama czarna, niesłodzona kawa i marne wówczas jedzenie, no i… te same wszy w swetrach i mundurach, z którymi Komendant walczył jak każdy z nas. Podpatrzyłem to kiedyś na własne oczy”. Gdy „wybuchła Polska”, Piłsudski nie zmienił swoich przyzwyczajeń. „W tej Polsce, gdzie ludzie idą na największe kompromisy z własnym sumieniem, byle kurczowo trzymać się fotela ministerialnego, ten człowiek hardy, a tak skromny i prosty, tak obojętny na tytuły i zaszczyty, musi imponować, musi wzbudzać zaufanie” – pisał „Robotnik”, organ Polskiej Partii Socjalistycznej. Wzbudzał, bo skromne życie Piłsudskiego nie było na pokaz. Piłsudski osiadł w Belwederze, choć nie była to podówczas najbardziej reprezentacyjny budynek w Warszawie, a przecież z powodzeniem mógł wybrać jakiś bardziej okazały gmach. Jeden z adiutantów Komendanta twierdził, że warunki, w których Piłsudski mieszkał w Belwederze były „bliskie uwięzienia go w jego pokoju sypialnym”. Mieszkalna część Belwederu była umeblowana bardzo skromnie: „łóżko, obok stolik z radiem, z drugiej strony łóżka szafka nocna z lampą, duża szafa przy drzwiach z saloniku z balkonem, przy oknie na park stół, dwa fotele, kilka krzeseł, w prawym kącie pokoju kominek, na podłodze wielki dywan perski”. Jedynymi ozdobami był turecki czaprak oraz dwie skrzyżowane szable, a między nimi „średniej wielkości obrazek Matki Boskiej Ostrobramskiej, po obu stronach szabel dagerotypy rodziców w strojach z okresu Powstania Styczniowego”. Całości dopełniał stojąca na szafce fotografia córki Wandy. Gdy w Belwederze zamieszkał Bolesław Bierut, to jak wiadomo z audycji Józefa Światło, budynek wyposażono we wszelkie możliwe wówczas luksusy.
Po wycofaniu się do Sulejówka, zrezygnował Piłsudski z przysługującego mu marszałkowskiego uposażenia, przekazując pieniądze na cele dobroczynne. Rodzinę utrzymywał z tantiem literackich, odczytów i wykładów. Pieniędzy wystarczało tylko na skromne życie. Adiutant Marszałka, Mieczysław Lepecki, pilny obserwator życia Piłsudskiego i jego rodziny, blisko w ostatnich latach życia marszałka z nim związany potwierdza, że familia Piłsudskich żyła skromnie, „na sposób nie różniący się niczym od życia przeciętnej polskiej rodziny średniozamożnej. Skromne uposażenie Marszałka, które do przedostatniego roku Jego życia wynosiło 2200 złotych miesięcznie i nie było pomnażane żadnymi dodatkami, żadnymi funduszami dyspozycyjnymi, przy dużych wydatkach reprezentacyjnych, na które nie pobierał ani grosza, przy kształceniu dwóch córek w gimnazjum prywatnym pani Szachtmajerowej, ledwie wystarczało, a że w ogóle wystarczało należy do przypisać zapobiegliwości pani Marszałkowej i Jej oszczędności. W Belwederze nie przelewało się. To, co zarabiał Marszałek Piłsudski stanowiło o wiele mniej, niż wynosiły zarobki bardzo wielu ludzi w Polsce na posadach w przemyśle prywatnym, a nawet państwowym” – pisał w swoim diariuszu Lepecki. Po zamachu majowym, gdy wyniknęła sprawa uposażenia Piłsudskiego, ten wymógł, aby jego miesięczna pensja była równa zarobkom pracującego zagranicą polskiego wicekonsula – 1500 złotych miesięcznie.
Co więcej, część wynagrodzenia przeznaczał Piłsudski na cele charytatywne bądź kulturalne. Wspierał choćby Uniwersytet Wileński. Do rektora tej uczelni napisał, że chodzi mu „o zabezpieczenie, choć cokolwiek, pracy młodych sił asystentów i asystentek, obawiam się bowiem, że fala oszczędności kierowanej przede wszystkim na tych siłach odbić się musi i tak mało płatnych, i mało ubezpieczonych”. Niemałe pieniądze przekazywał też Piłsudski na stowarzyszenia i organizacje opiekujące się wdowami i sierotami po żołnierzach, wspomagał inwalidów wojennych.
Ta skromność Piłsudskiego mocno na tle ówczesnej elity władzy wyróżniała. Marian Zdziechowski, historyk idei, filolog i filozof, rektor Uniwersytetu Stefana Batorego, w 1926 roku żegnał na wileńskim dworcu kolejowym najpierw prezydenta Stanisława Wojciechowskiego, a niewiele później Józefa Piłsudskiego. Zanotował, że ten pierwszy „miał dla siebie i świty swojej luksusowy extra pociąg z czternastu wagonów złożony. Piłsudski miał tylko zamówione małe coupe w wagonie”. Szokujące jest jeszcze jedno porównanie – o ile marszałek Piłsudski miał do dyspozycji dwa samochody, to prezydent Mościcki – 22. Mościcki miał zresztą zamiłowanie do luksusu, co Marszałek z trudem tolerował. Dość powiedzieć, że roczna pensja Mościckiego sięgała 300 tysięcy złotych i była z górą dwukrotnie wyższa niż jego poprzednika, prezydenta Wojciechowskiego, a budżet głowy państwa wyniósł w 1930 roku 4,5 miliona złotych. Utrzymanie prezydenta RP było też gigantycznie wysokie w porównaniu z głowami państw innych krajów – w Niemczech wydawano na ten cel w przeliczeniu 2 miliony złotych, a we Francji 3,8 miliona złotych, czyli o 700 tysięcy złotych mniej niż w Polsce.
Mówi się, że Marszałek bardzo lubił herbatę, za to nie przepadał za kawą. Czy to prawda? Jeśli tak to z czego to wynikało?
– Tak, przedkładał herbatę nad kawę, ale na pewno nie wynikało to chęci prowadzenia zdrowego trybu życia. Kawa zresztą nie była wówczas napojem tak powszechnym jak dzisiaj. Jej picie było związane z pewną celebrą, czego Komendant nie znosił i z trudem tolerował. Wolał herbatę, bo po prostu bardziej mu smakowała i się do niej przez lata przyzwyczaił. Kawka nie była codziennym napojem rewolucjonistów, nie pijano jej na Syberii i w okopach I wojny światowej.
Czy z racji swojego pochodzenia Marszałek miał sentyment do kuchni litewskiej?
– Tak, lubił kuchnię litewską, która zresztą wówczas była bardzo popularna w Polsce i dość powszechna na przykład w Warszawie. Temu przywiązaniu do litewskich specjałów – do kindziuka czy bandziuka, czyli suchych kiełbas, do wileńskiego chleba, do cepelinów – nie można się dziwić. Smaki z dzieciństwa pozostają w nas do końca życia. U Piłsudskiego, który miał bardzo szczęśliwe dzieciństwo, musiało to przywiązanie być szczególnie mocne.
Jak Piłsudski podchodził do alkoholu?
– Raczej sceptycznie. Coś tam pijał, nie był abstynentem, ale nie znalazłem żadnych relacji na temat pijackich ekscesów z jego udziałem. Lubił wypić kieliszek czy dwa mocnego alkoholu podczas przyjęć, czasem sięgał po wino. Tolerował też w swoim otoczeniu, a nawet za nim przepadał, Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego, jednego z największych birbantów stolicy, przyjaciela Skamandrytów, który całe wieczory spędzał w „Ziemiańskiej”, najsłynniejszej wówczas warszawskiej restauracji, i innych knajpach. „Byle Piłsudski nie zmarszczył nań brwi – poza tym nie bał się samego diabła” – mówiono o Wieniawie. Piłsudski, co nie było u niego częste, tolerował najróżniejsze wybryki Wieniawy, a ten odpłacał mu się wielkim oddaniem.
Czy Marszałek jadał razem z rodziną, czy raczej osobno?
– Piłsudski był raczej samotnikiem, pod koniec życia żył już w znacznym oddaleniu od rodziny, mieszkał w budynku Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych właściwie tylko w towarzystwie swojego adiutanta, Mieczysława Lepeckiego. Wcześniej posiłki również jadał raczej samotnie, był bardzo zapracowany, ale w niedziele i święta zasiadał do obiadów z rodziną i poświęcał sporo czasu rozmowom ze swoimi córkami.
Czy styl żywienia Piłsudskiego jakoś odbiegał od zwyczajów ówczesnej elity?
– Wszystkim właściwie. Nie lubił przyjęć, źle się podczas nich czuł. Jadał mało, bawił się niechętnie, a wówczas Warszawa potrafiła się bawić do upadłego. Nie miał przyjaciół w powszechnym rozumieniu tego słowa. Najbliższą mu osobą był chyba Walery Sławek, człowiek niezwykle mu oddany. Właściwie Piłsudski spotykał się tylko ze swoimi współpracownikami. Ale nie był człowiekiem ponurym. Lubił teatr i często w nim bywał, lubił też kino. Adiutant Marszałka napisał w swojej wspomnieniowej książce, że w Belwederze często wieczorami stawiano projektor i wyświetlano filmy, a Komendant dobrze się wówczas bawił.
Trzecim nałogiem, któremu się oddawał – obok papierosów oraz mocnej herbaty – były pasjanse. Bawił się tym przez długie godziny. Ale to też raczej w samotności.
Mówi się, że Marszałek był wielki przywódcą – na czym ta wielkość polegała?
– Miał wielką charyzmę i ogromny autorytet. Cóż, Polska zawdzięcza mu niepodległość uzyskaną po 123 latach niewoli. Oczywiście nie odzyskał jej sam, ale jak chyba nikt przed nim i na pewno nikt po nim potrafił zmobilizować Polaków do działania, do udziału w wojnie o niepodległość. Czyli zaprzęgnąć Polaków do czegoś, co już wówczas było tylko narodowym mitem. Mało się o tym mówi, ale Polacy jakoś pogodzili się z tym, że nie mają własnego państwa. Gdy Legiony wkroczyły do zaboru rosyjskiego, Polacy nie rwali się do walki. Słowa pieśni Legionów: „Nie chcemy już od was uznania/ Ni waszych słów, ni waszych łez/ Skończyły się dni kołotania/ Do waszych serc – jebał was pies” były bardzo gorzkie, ale i bardzo prawdziwe. Po latach Wieniawa tak te pełne goryczy słowa tłumaczył: „Nie wierzcie tym słowom. Ukrywają one żal, smutek, a także i wstyd żołnierzy, stawiających pierwsze, a zatem najtrudniejsze kroki na drodze do wielkości i sławy, na widok otaczającej ich podówczas obojętności”. Bo niechęć i, w najlepszym razie, obojętność była wszechogarniająca. W 1915 roku w Płocku pojawił się „oficer od Piłsudskiego” i wkrótce grupa miejscowych ochotników, w tym dziesięciu uczniów miejscowego Gimnazjum Polskiego, ruszyła do legionowego punktu zbornego we Włocławku. Wymarszowi ochotników idących walczyć o wyzwolenie ojczyzny nie towarzyszyła orkiestra, tłumy wiwatujących mieszczan i rzucane pod nogi pęki kwiatów. „Byliśmy przez jednych żegnani ze smutkiem, przez drugich z zimną obojętnością i ironią” – opisał ten wymarsz jeden z ochotników.
Wielkość Piłsudskiego polegała na tym, że potrafił Polaków zmobilizować. Wtedy, podczas I wojny światowej, gdy ziszczał się sen o wojnie między zaborcami, i później, w 1920 roku, gdy na Polskę i dalej na Europę szła sowiecka nawałnica. Wtedy też ludzi, którzy mieli wiarę w zwycięstwo było nie nazbyt wielu.
Krążą plotki, że łatwo się załamywał – czy to prawda?
– Łatwo nie, na pewno. Być może Piłsudski przeszedł krótkie załamanie w 1920 roku, gdy sowiecka armia podciągała pod Warszawę. Jeśli nawet, to trwało ono krótko i dodało mu sił. Jak można zresztą o częste załamania podejrzewać człowieka, który całe swoje życie podporządkował walce o niepodległość i który nie raz tę walkę dźwigał na swoich barkach niemal samotnie? Natomiast ciężkim doświadczeniem była dla niego śmierć prezydenta Narutowicza. Nie spodziewał się, że ktoś może się posunąć do tak haniebnego czynu, że walka polityczna w niepodległym już kraju może być bezwzględna.
Jak znosił swoich przeciwników politycznych?
– Piłsudskiego często oskarża się o niszczenie opozycji, o bezwzględność wobec przeciwników politycznych. To po części prawda, ale trzeba brać pod uwagę, że mówimy o przełomie lat dwudziestych i trzydziestych, okresie, gdy demokracja przeżywała swój potężny kryzys. W ZSRR był Lenin, a później Stalin, w Niemczech Hitler, we Włoszech Mussolini. Piłsudski uważał, że w demokratycznych sporach Polska utonie, a po okresie zaborów ma ogromnie dużo do nadrobienia, że leży w imadle między dwoma sąsiadami, którzy na razie są słabi, ale za chwilę rzucą się by ten kraj rozerwać na strzępy. I Polska tę chwilę ich słabości powinna, musi, dobrze wykorzystać.
Często podnosi się jego ostry język. Ale Komendant równie ostro wypowiadał się o swoich politycznych przeciwnikach, jak i o swoich zwolennikach. Chyba nawet o tych drugich ostrzej… Potrafił ich besztać bez pardonu i oni potulnie go słuchali. Ale Piłsudski nie mieszał się do bieżącego rządzenia, raczej wyznaczał kierunek niż gubił się w drobiazgach. Współpracownicy go kochali, szanowali i byli mu bezwzględnie posłuszni.
Polaków często chłostał…
– I słusznie. Najsłynniejsze jest jego powiedzenie „Naród wspaniały tylko ludzie kurwy”. W moim przekonaniu to bardzo słuszne stwierdzenie, prawdziwość tych słów potwierdzamy, niestety, niemal codziennie. Ale miał też dla Polaków wiele podziwu. „Jest u nas mimo wszystko dużo dobrej woli” – mówił.
Czego Piłsudski może nas nauczyć odnośnie naszej współczesności?
– To trudne zagadnienie. Piłsudski żył w innej epoce, w zupełnie odmiennych czasach. Na pewno może być wzorem oddania sprawie narodowej. Na pewno dzisiejsi politycy mogliby się wzorować na jego ascetycznym trybie życia. Chciałoby się, aby mieli choć cząstkę jego charyzmy, ale tę zdobywa się tylko w specyficznych warunkach wojny i walki, więc może lepiej nie? Podczas wojennej wizyty Winstona Churchilla w jednej z angielskich fabryk pewien robotnik krzyknął na widok przechodzącego premiera: „Oto idzie cholerne Imperium Brytyjskie!”. Ale gdyby nie wojna, jak zapamiętalibyśmy Churchilla? Jako utalentowanego reportażystę, który nadużywał whisky i cygar.
Antoni Słonimski twierdził, że był świadkiem, jak w jednej z warszawskich kawiarni, siedząc wraz z córkami i w towarzystwie Wieniawy oraz Walerego Sławka, Piłsudski przez nieuwagę zapalił papierosa w sali przeznaczonej dla niepalących. Kelner zwrócił mu uwagę, a gdy Wieniawa i Sławek zerwali się by go zbesztać, Piłsudski powstrzymał ich i posłusznie zgasił papierosa. Słonimski powtarzał później, że nie ma już w Polsce ani takich polityków, ani kelnerów. Ano nie ma…
.
Rozmawiała Katarzyna Zarówna